Tarcza 4.0 pozwala pracodawcy jednostronnie zerwać zawarte umowy o zakazie konkurencji po ustaniu zatrudnienia. Nie wskazuje jednak, czy musi to mieć związek z pandemią.
Art. 77 ustawy zwanej potocznie tarczą 4.0 wprowadza zmianę do pierwszej tarczy, czyli ustawy z 2 marca br. szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych. W art. 15gf wyposaża pracodawców w bardzo silne uprawnienie do zerwania umów o zakazie konkurencji za siedmiodniowym wypowiedzeniem.
Przepis jest, jak to niestety często jest w tarczach, źle napisany. Mówi o stronach umowy „na rzecz których ustanowiono zakaz konkurencji”, wskutek czego nie jest jasne, czy to uprawnienie przysługuje obu stronom. W ramach porządnej wykładni językowej zakaz konkurencji jest ustanawiany „na rzecz” pracodawcy. Na wszelki wypadek z całokształtu regulacji wywodzę jednak, że formalnie jest to uprawnienie przysługujące obu stronom. W większości przypadku korzyść z przepisu przysługiwać będzie pracodawcom.
W interesie pracodawcy
Krytycznie lub raczej samokrytycznie powiedzmy, że nie wiemy, o jakiej skali problemu mówimy. Nie ma systematycznych badań na temat stosowania klauzuli konkurencyjnej w biznesie. Potoczna wiedza wskazuje, że dotyczy ona samodzielnych menedżerów wyższego szczebla, a w następnej kolejności przedstawicieli handlowych, czyli pracowników liniowych.
Klauzula konkurencyjna jest, zgodnie z powszechnie obowiązującą wykładnią orzeczniczą, zawierana w interesie pracodawcy i to jemu ma przede wszystkim służyć. Z perspektywy obecnego rynku pracy zapewne przyjęto założenie, że koszty klauzuli mogą być zbyt wysokie w czasach kryzysu, natomiast sytuacja na rynku zatrudnienia nie przemawia na korzyść zwolnionych pracowników i znalezienia przez nich konkurencyjnego zatrudnienia. Skutki wypowiedzenia klauzuli są bowiem właśnie takie: pracodawca uchyla swój koszt, zaś pracownik może zatrudnić się u konkurencji.
Sprzecznie z celem
W świecie prawa pracy od dawna – choć nie było tak od razu – dopuszcza się zarówno wprowadzenie umownego prawa wypowiedzenia klauzuli i to przez obie strony umowy, jak również i to, że wypowiedzenie to może być dyskrecjonalne, czyli nie zawierać przesłanek je uzasadniających (choć akurat ten pogląd spotkał się z największym zapewne oporem doktryny).
Przepisy kodeksu pracy w ogóle nie przewidują możliwości wypowiedzenia klauzuli. To oznacza, że ta możliwość jest wywiedziona z przepisów kodeksu cywilnego. Te zaś tradycyjnie stały na stanowisku, że rozwiązywanie stosunku prawnego temporalnego jest sprzeczne z jego naturą.
Obecnie ten pogląd jest zapewne już trudny do obrony. Niemniej trzeba brać pod uwagę, że z punktu widzenia pracownika klauzula konkurencyjna jest swoistym elementem pakietu pracowniczego, zwiększającego poziom zabezpieczenia przed skutkami zwolnienia. Możliwość rozwiązania klauzuli bez podania przyczyn przez pracodawcę w zupełności likwiduje taki sens klauzuli.
Z pozycji pracownika zgoda na wprowadzenie możliwości wypowiedzenia klauzuli konkurencyjnej jest zatem błędem. Wprowadza bowiem dowolność w ocenie pracodawcy co do przydatności klauzuli, zwłaszcza skutków, jakie na znaczenie klauzuli wywiera upływ czasu. Innymi słowy – gdybym był pracownikiem, nigdy nie zgodziłbym się na prawo wypowiedzenia klauzuli. Zwłaszcza na wypowiedzenie jednostronne pracodawcy, co niestety się zdarza.
Przejściowe ułatwienia
Ogólnie, przepis tarczy 4.0 należy co do zasady uznać za słuszny. Ma on znaczenie temporalne, przejściowe, ponieważ wypowiedzenie „ustawowe” jest dozwolone tylko w okresie stanu zagrożenia epidemiologicznego lub epidemii. Niemniej w wielu przypadkach skutki wypowiedzenia umowy będą się rozciągać na okres znacznie przekraczający obecną sytuację. Taki skutek mają lub mogą mieć liczne inne przepisy tarcz – choć są one formułowane z perspektywy swoistej paniki, to ich skutki, nie zawsze przemyślane przez ustawodawcę lub po prostu niemożliwe do przewidzenia, będą oddziaływać na rynek bardzo długo.
Z rzeczy, których nie wiemy, nie wiemy także tego, jak duża część klauzul konkurencyjnych sama w sobie ma wpisaną możliwość ich wypowiedzenia. Odmiennie niż to bywa w wielu przypadkach wypowiedzeń umownych, wypowiedzenie „ustawowe” nie przewiduje żadnych przesłanek, co można postawić jako podstawowe zastrzeżenie względem regulacji. W poszczególnych przypadkach może się okazać, że żadne skutki ekonomiczne pandemii przedsiębiorcy nie dotknęły. Mimo to wykorzysta on przepis zgodnie z jego treścią, choć wbrew jego idei.
Wbrew idei przepisu
Brak obowiązku wskazania przyczyn może wynikać zarówno z braku refleksji ustawodawcy w tej sprawie – co pośrednio wynika z uzasadnienia ustawy, jak też może on być efektem świadomego zamysłu polegającego na oszczędzeniu pracy sądom badającym przyczyny rozwiązania klauzuli konkurencyjnej. Niemniej stanowczo upierałbym się przy wpisaniu do ustawy zarówno obowiązku określenia przyczyn wypowiedzenia, jak też obowiązku powiązania tych przyczyn ze skutkami pandemii.
W tle jest pewien wzgląd edukacyjno-wychowawczy. Ustawodawca powinien nauczać, że umów należy dotrzymywać, a jeżeli nie – to dzieje się to z ważnych przyczyn, które trzeba drugiej stronie obwieścić. Jest w tym element higieny stosunków społecznych.
W bardziej zasadniczej kwestii, która dotyczy zwłaszcza klauzul konkurencyjnych, w których w ogóle nie przewidziano wypowiedzenia umowy, ingerencja ustawodawcy stwarza zupełnie nową sytuację zawodową i życiową dla stron, czytaj – głównie dla pracownika. Wyobraźmy sobie top menedżera, który w styczniu rozwiązał umowę, ma klauzulę i 50 proc. wynagrodzenia jako odszkodowanie bez wypowiedzenia. Jego pracodawca, np. z branży budowlanej, nie cierpi z powodu pandemii, ale dostaje do ręki narzędzie zdjęcia 400 czy 500 tys. zł z funduszu płac. Jaki to ma sens?
Przyczyny wypowiedzenia klauzuli teoretycznie będzie można wyprowadzać systemowo z całokształtu przepisów tarczowych i okoliczności ich stosowania. Ale z gołego przepisu to nie wynika w najmniejszym stopniu. Przyjęcie, że każde prywatnoprawne zastosowanie przepisu tarczy musi mieć związek z pandemią, jest oczywiste dla cywila. Inaczej w przypadku prawnika, który – żeby tak uważać – musiałby zostać do tego skłoniony przez przepis lub ostatecznie przez wyrok Sąd Najwyższego, o ile taki pogląd akurat nie odpowiada jego klientowi. A na takie orzeczenie przyjdzie nam zapewne czekać wiele lat.
Jest to moim zdaniem kolejna, niestety stale obecna w tarczach, luka na cwaniactwo. Nawet tych kilka przypadków, które na tym tle będą szansą dla cwaniaków, prowadzi do znanego skądinąd wniosku, by przepisy tak silnie ingerujące w prywatne relacje stron formułować z większą ostrożnością i subtelnością.