Ośmielam się twierdzić, że prawnik zajmujący się prawem zharmonizowanym, czyli prawem Unii Europejskiej ma prawo do trochę innej refleksji na temat Unii, niż spieszeni cywile, którzy Unię postrzegają z każdej innej, dowolnej perspektywy. Choćby, jak sposób przemieszczania się bez paszportu pomiędzy krajami, lub też – głosowanie w wyborach do parlamentu w Brukseli, raz na czas jakiś.
Z perspektywy prawa unijnego organizacja ta Unia Europejska, jawi się jako wyrafinowany konstrukt, splatający niejednolite, czy też nieszczególnie podobne do siebie państwa, narody i kultury, które rozwijały się na własną rękę przez setki lat. Infrastruktura prawna – na ogół zresztą, stosująca na wysokim poziomie, jest wyrazem nie tylko intelektualnej dojrzałości samych prawników tworzących owe przepisy, jest wyrazem rozwoju cywilizacji i kultury najwyższej próby.
Gdyby na przykład ci wszyscy, którzy głosowali za brexitem w Wielkiej Brytanii choćby w przybliżeniu uświadamiali sobie ten poziom wyrafinowania wspólnego prawa – wyrażającego koniec końców wspólnotę cywilizacji – sądzę, że nie przyszło by im do głowy, by z Unii wychodzić. To zresztą co gorsza, dotyczy także populistycznych polityków w całek Europie. Jestem przekonany, że widzą oni Unię przede wszystkim przez pryzmat budżetu i pryzmat ograniczeń, które przecież kraje nakładają na siebie z własnego wyboru. Nie widzą natomiast unikalnej, historycznej wielkości tego projektu, którego ramę tworzą właśnie wspólne przepisy prawa.
I tu wracam do tej myśli, która mnie prześladuje właściwie od samego początku, czyli od momentu akcesji Polski do Unii. Jestem od samego początku przekonany, że Unia została od samego początku źle sprzedana i źle opisana Polakom w procesie akcesji. Stało się tak oczywiście dlatego, ponieważ sama Unia, rozumiana antropomorficznie, sama – wtedy już, kiedy włączała Polskę i 9 innych państw – dała prymat swojemu przesłaniu dobrobytowemu i materialnemu, w miejsce przesłania ideowego i cywilizacyjnego.
Z tej to przyczyn zresztą Unia tak zupełnie nieprzygotowana jest na nadużycia względem praworządności i prawdziwie demokratycznego porządku, którego dopuszczają się poszczególne państwa, słusznie dla tego celu nazywane państwami narodowymi.
Dzisiaj widać skutki tego ograniczenia. Bo choć Polacy są w większości za Unią, są też w większości za PISem. I nie widzą – znaczna część z nich- nie widzi w tym żadnej sprzeczności, choć PIS jest partią jawnie antyeuropejską nie w tym bynajmniej znaczeniu, by być przeciwko instytucjom a zwłaszcza funduszom strukturalnym Unii, lecz przeciwko najważniejszym wartościom, które legły u podstaw powstania tej organizacji. Czyli rządom prawa, ochronie praw mniejszości i wolności jednostki, kulturze kompromisu.
Unia, po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach uważała te podstawowe wartości za oczywiste i przyjmując takie kraje jak Polska nie dostrzegała żadnej potrzeby, by budować mechanizm kontroli przestrzegania tychże wartości. I nie zbudowała. Nie wzięła pod uwagę, że poszczególne niezbyt dojrzałe demokratycznie i cywilizacyjnie społeczeństwa i narody będą chciały się zapisać do Unii po to, by dostać trochę pieniędzy, niekoniecznie wiążąc te pieniądze z wymaganiami co do formowania własnego myślenia. Sądzę zresztą, że nawet w krajach starej Unii, w takich państwach jak Włochy, poziom uświadomienia sobie owych wymogów cywilizacyjnych związanych z byciem Europejczykiem okazał się być nie dość powszechny i nie dość trwały.
Ktoś powie – Unia jest dzisiaj zbyt słaba, by takie mechanizmy wprowadzać. Ale przecież liczebność czy rozległość terytorialna Unii nie jest wartością samą w sobie, w każdym razie nie jest to wartość która legła u podstaw powołania tej organizacji. Owszem, zapewne, część z tego pakietu idei podstawowych po drugiej wojnie światowej nie ulegała wątpliwości dla Francuzów czy Niemców, w tym co najmniej sensie, że jasno widzieli oni, iż odejście od tych wartości właśnie stało się źródłem nieszczęść. Kraje mniejsze i leżące na marginesie historii, w gruncie rzeczy walczące przez ostatnie setki lat jedynie o przetrwanie narodowe miały prawo tego wszystkiego nie widzieć.
Dzisiaj jednak jest ponownie jasne jak było zaraz po wojnie, że Unia powinna być przede wszystkim wspólnotą wartości, ponieważ na podstawie powszechnie podzielanych wartości powstaje wszystko inne, czyli w szczególności także i dobrobyt. Tacy politycy jak Kaczyński, Orban czy Babis nie powinni mieć prawa korzystać z dobrodziejstwa gospodarczego wymyślonego na Zachodzie Europy i udzielonego na zasadzie wzorca państwom ze Wschodu, zaś ich poplecznicy w poszczególnych krajach powinni otrzymywać coraz wyraźniejsze, stymulujące sygnały, iż przynależność do lepszego towarzystwa wymaga zrozumienia dla używania widelca i noża.
Też sądziłem, że to pójdzie wszystko o wiele łatwiej Ze skojarzenie dobrobytu i funduszy unijnych z poddaniem decyzji politycznych ocenie niezależnych sądów jest względnie oczywistym procesem myślowym. Okazuje się, że nie jest. Niemal większość polskiego elektoratu uważa zapewne, że model autorytarnego państwa im nie przeszkadza, byle kupka rosła.
Mam nadzieję, że Francuzi, Niemcy czy Holendrzy nie pozwolą Polakom by brnęli w tak fałszywe cywilizacyjnie myślenie.