Szaleństwo demokracji rozpoznajemy z pewnym opóźnieniem i zaskoczeniem. Tym bardziej, że demokracja się zmienia na demokrację bardziej bezpośrednią. Demokracja jest w tym przypadku tym bardziej bezpośrednia, im mniej kieruje się interesami długofalowymi i ogólnymi społeczeństwa, w tym przypadku bezpośredniość demokracji polega na tym, że każdy wyborca zajmuje się wyłącznie lub niemal wyłącznie własnym interesem.
Demokracja „internetowa” czy demokracja co najmniej telewizyjna, jest demokracją bez pośredników, czyli każdy uważa, co chce, nie kierując się w żadnym stopniu poglądem autorytetów pomagających w rozumieniu świata. Tak jak było kiedyś.
We własnym rozumieniu świata trudno zrozumieć tak zwaną złożoność rzeczy, a zwłaszcza odróżnić proroków fałszywych od prawdziwych. Nowoczesny demokratyczny wyborca kieruje się w związku z tym przede wszystkim własnym interesem. W pewnym sensie tak było zawsze, ale motywacja wyborcy zawsze stanowiła mix tego, co ważne dla mnie i tego, co w moim rozumieniu ważne dla ogółu (nawet jeżeli pośrednio to, co ważne dla ogółu „wraca” do mnie jako to, co ważne dla mnie). Ten mix przesunął się w stronę jednostki w ten sposób, że to co ważne dla ogółu jest tym trudniej zrozumieć, im mniej znaczących pośredników w tłumaczeniu tego, co ważne, będzie w stanie do nas dotrzeć.
Proces „indywidualizacji” demokracji ma jednak w takim kraju jak Polska inny jeszcze dramatyczny skutek, być może, znany z innych państw, ale dla mnie – zupełnie nowy.
Otóż partia rządząca, czyli PiS, jest popierana przez ludzi gorzej wykształconych, biedniejszych, z mniejszych miast, mniej aktywnych itp. Opozycja, czyli przede wszystkim Platforma jest popierana przez ludzi lepiej wykształconych, zamożniejszych, z większych miast, bardziej aktywnych. Generalnie przez ludzi, od których los, przyszłość czy dobrobyt Polski zależy w większym stopniu.
No i teraz – PiS wygrywając wybory za pomocą tej pierwszej grupy – rządzi tą drugą grupą.
Czyli ci wszyscy, którzy nie tylko na PiS nie głosują, ale są mu jawnie przeciwni ( o czym świadczą wyniki w dużych miastach, im bardziej inteligenckie i białokołnierzykowe miasto, tym lepszy wynik Platformy, tym gorsze PiSu) są niezbędni do tego, by rozwijać Polskę na użytek tych drugich, którym się w życiu mniej udało i którzy w związku z tym optują za PiSem.
Czyli PiS wygrywa wybory za pomocą rozdawnictwa które jest możliwe w zasadniczej mierze dzięki tym, którzy są przeciwni PiSowi, i to przeciwni w tym fundamentalnym sensie, że są przeciwni zasadniczym wartościom, które PiS popiera, czyli etatyzmowi, kolektywizmowi a na koniec – pełzającemu autorytaryzmowi.
Ta sytuacja jest oczywiście następstwem wybiórczego stosowania mechanizmów demokratycznych, to znaczy w tym przypadku mechanizmu polegającego na tym, że większość bierze wszystko. Oczywiście, to jest prostsza i prymitywniejsza część mechanizmu demokratycznego, na której w pewnym sensie się zatrzymaliśmy. Dalszym etapem mechanizmu demokratycznego jest bowiem zapewnienie przegrywającej mniejszości komfortu uwzględnienia jej poglądów i jej stanowisk w procesie decyzyjnym politycznym i państwowym.
W przeciwnym razie będziemy mieli tak, jak z grubsza mamy teraz w Polsce, że polaryzacja następuje zarówno przez prosty fakt, że jedni przegrywają drudzy wygrywają, ale też przez bardziej wyrafinowane zjawisko polegające na tym, że jedni wygrywają wbrew tym, którym w dużej mierze będą zawdzięczać swoją przyszłość i swój dobrobyt. Oczywiście, ściągając tych drugich do dołu, poprzez promowanie wartości, których ci drudzy nie chcą i nie popierają.
Tę samą wysoce perwersyjną sytuację widać najlepiej na przykładzie Brexitu. Za Brexitem głosowali na ogół ci, którzy z przynależności do Europy nie odnoszą korzyści. Brexit będzie skutkował ponad wszelką wątpliwość pogorszeniem sytuacji wszystkich ale ci, którzy głosowali za Brexitem odczują to pogorszenie o wiele bardziej, bo będzie ona odnoszona do niższego poziomu wyjściowego. Są to na ogół ludzie ubożsi i mniej zaradni. Ci zaś którzy głosowali przeciwko Brexitowi (lub też, po ludzku mówiąc, uważali go za idiotyzm) dostaną po głowie i będą również ponosić konsekwencje Brexitu, co w ich przypadku będzie jednak po prostu nie zasłużone. Co więcej, ponieważ przeciw Brexitowi głosowali ludzie młodsi, więc Brexit będzie ich prześladował dłużej, a ponieważ głosowali przeciw Brexitowi ludzie lepiej wykształceni, więc wskutek Brexitu stracą oni więcej szans, niż ci którzy byli za Brexitem.
Ta sytuacja pośrednio wynika oczywiście z oddania w ręce wyborców kwestii na tyle wyrafinowanych, że wyborca nie powinien o nich mieć prawa decydować. Każdy jednak postulat, zmierzający do ograniczenia wypływu wyborców na wyrafinowane i po prostu skomplikowane decyzje polityczne, a zwłaszcza na takie, których skutki nastąpią choćby w nieco dalszej przyszłości, jest traktowany jak zamach na demokrację.
No, a ja w gruncie rzeczy to właśnie chciałem powiedzieć. Moim zdaniem bowiem ograniczenie demokracji quasi-bezpośredniej jest swoistym warunkiem przetrwania demokracji jako takiej.