Dla każdego Polaka z mojego pokolenia – urodziłem się 10 lat to wojnie – Niemcy stanowią skomplikowany problem psychologiczny. Można go oczywiście pomijać i zachowywać się tak, jakby go nie było, końcowo, może wyjść na to samo, to znaczy może wyglądać tak, jakbyśmy ten problem rozwiązali. Nie wiem, czy to jest bardzo zdrowe, takie podejście, bo Niemcy jako problem dla Polaka prędzej czy później zawsze się ujawnia. W każdym razie mówię o tym pokoleniu ze styku ostatniej wojny.
Miałem kiedyś przyjaciółkę z NRD, cudną dziewczynę, studiowała italianistykę, ale czasem mówiła po niemiecku. Moja Mama prosiła mnie, żeby wszystko, tylko nie to, jej język niemiecki kojarzył się tym, że zaraz ją zabiją.
Moje koncepcje wobec Niemców i Niemiec były raczej taktyczne, niż strategiczne czy zwłaszcza duchowe. Sądziłem zawsze, że musimy zaakceptować ich doniosłość i potęgę, choć nieufność i szukanie sojuszu w jakiejś Francji czy Ameryce (nie mówię tu o Rosjanach, bo im nikt nigdy nie wierzył) wydawało się względnie logicznym rozwiązaniem. My zresztą nie znaliśmy Niemców, znaliśmy NRD, gdzie we względnie zbliżonej postaci przetrwały przecież i Prusy, i autorytaryzm, ślepe posłuszeństwo, wszystkie te właściwości, które zagrażały nam od zawsze by koniec końców w wydaniu Hitlera doprowadziły do koncepcji zbliżonej do eliminacji tak marnych narodów, jak ten tutaj.
Do Niemców tych prawdziwych, podchodziliśmy z kompleksami, z powodu ich rozwoju i bogactwa, które tak czy inaczej uważaliśmy za zjawisko głęboko niesprawiedliwe, bo kto tu w końcu przegrał wojnę, a kto ją niby wygrał? Mimo wielkiej emigracji Polaków do Niemiec, mimo wielu rodzinnych i wszelkich innych relacji, przez cały okres Polski Ludowej to jedno co komunistycznej propagandzie się udawało, to wystraszyć nas Niemcami. Nie było to wcale nadzwyczajnie trudne, bo nieufność powiązana z kompleksem niższości wobec Niemców siedziała w nas zawsze, nawet przed Hitlerem. Za sprawą Hitlera potwierdziły się co najwyżej te wszystkie najgorsze przepowiednie, które przecież historycznie nie były jedynym, czy nawet dominującym aspektem złożonych relacji dwóch narodów.
Potem przyszedł rok 1989 i 1990, Niemcy znów stali się 80 milionowym narodem, który już teraz w najzupełniej oczywisty i naturalny sposób przejął kierowanie Europą, co najmniej z uwagi na swoją gospodarczą moc. Niekoniecznie wiedzieliśmy dość dużo o tym narodzie i tym społeczeństwie i o tym, jak bardzo poszedł on własną ścieżką, po okresie powojennej amerykanizacji i wielkiego boomu gospodarczego.
Mam wrażenie, że od tej niezwykłej, historycznej przemiany którą przechodzili po wojnie Niemcy byliśmy odcięci za pomocą dwóch niezależnych mechanizmów.
Po pierwsze, mieliśmy blisko NRD i potem post-NRD, które traktowaliśmy tak samo, jak oni nas i w ogóle jak wszyscy w ramach przymusowej przyjaźni w bloku sowieckim traktowali się nawzajem: konkurencyjnie i niezwykle podejrzliwie. Generalnie z perwersyjną radością dostrzegaliśmy w tym bardziej od nas zniewolonym społeczeństwie zrozumiałą kontynuację niemieckiej buty i ślepego posłuszeństwa, które, na użytek własnych kompleksów, przyjęliśmy do wiadomości jako główne, w planie historycznym właściwości narodu niemieckiego.
Drugą barierą w poznawaniu Niemców, jeszcze bardziej bolesną niż ta pierwsza, było bogactwo i sukces Niemiec Zachodnich – trudno znaleźć w sobie zrozumienie dla Niemców, gdy marzeniem Polaka jest dwunastoletni volkswagen golf, a każdy, kto ma kuzyna czy krewnego w RFN wygląda i czuje się dużo lepiej.
Poznawanie Niemców to stopniowy proces, który zachodzi w Polsce w realnej postaci dopiero po 1990 roku. Jest to więc już trzecie co najmniej powojenne pokolenie po jednej i drugiej stronie. Ale mam wrażenie, że rzeczywiste zrozumienie przez Polaków tego, co się stało z Niemcami ciągle jeszcze jest perspektywą dla większości Polaków.
Intensywne poparcie jakiego Niemcy udzielili Polsce w staraniach o wejście do NATO i zwłaszcza do Unii, dość powszechnie były odczytywane w Polsce jako wyraz i zarazem intencję niemieckiej dominacji gospodarczej nad Polską. W ogólności jest to jedna z największych tragedii jeżeli chodzi o budowanie świadomości Polaków, iż wejście do Unii zostało przez nich przyjęte głównie w kategoriach gospodarczych, choć w istocie Unia i jej poprzednie formaty są projektem historyczno-cywilizacyjnym, zaś gospodarka stanowi jedynie niezbędne narzędzie do realizacji tego projektu.
Obecny czas w Polsce niczego takiego nie ułatwia, przynajmniej nie pozwala wykształconemu Polakowi odnosić się do Niemców bez kompleksów. O ile bowiem przez kilkanaście lat, a zwłaszcza po akcesji wydawało się, że idziemy jako naród w sensownym kierunku, a to oczywiście oznaczać będzie realne zbliżenie i zrozumienie z Niemcami to dzisiaj wiemy, że to było złudzenie i poruszamy się znów w przeciwnym kierunku.
Ktoś powiedział o cywilizacyjnym Rowie Mariańskim zamiast Odry i Nysy Łużyckiej. Ponieważ od jakiegoś czasu jestem stałym widzem (via Youtube) dwóch programów informacyjnych państwowej telewizji niemieckiej , Tagesschau i Tagesthemen dramat tej pogłębiającej się przepaści cywilizacyjnej między Polską i Niemcami.
Jestem Niemcami zafascynowany tak samo, jak jestem Polską przygnębiony.
Nie opiszę tych wszystkich moim myśli na raz, ale jest dla mnie jasne, że Niemcy są w tej chwili czymś w rodzaju wzorca dojrzałego, mądrego demokratycznego kraju. Są modelem demokracji. I wydaje mi się oczywiste, że są naturalnym przywódcą wolnej, demokratycznej Europy.
Gdybyśmy jako naród byli mądrzejsi, do czerpalibyśmy z tego wzorca każdego dnia, tyle, ile tylko można. Tak jak sąsiedztwo z Niemcami historycznie było dla nas często dramatycznym wyzwaniem, to przykładanie jakichkolwiek historycznych analogii do obecnej sytuacji wydaje mi się głęboko niedorzeczne.
Niemcy nie są dla nas problemem, problemem dla nas jesteśmy my sami.
To, co dzisiaj można, mimo wszystko zrobić, to zebrać w własnej świadomości całą dostępną wiedzę na temat, jak może i powinna wyglądać dojrzałe, mądre, demokratyczne społeczeństwo. Przyjmujące i ratujące uchodźców, skoncentrowane na zagrożeniu klimatycznym, otwarte na mniejszości, na poglądy marginalne i powszechnie niezrozumiałe, wierne znaczeniu prawa i Konstytucji. Nie mówię tu o dobrobycie, choć prawdziwej demokracji i mądrości nie sposób, jak sądzę, od dobrobytu oddzielić.
Nauczmy się tego, na razie teoretycznie. Może, może kiedyś, się to wszystko nam przyda.