Każdy, kto ma tyle miłości do wszystkiego co brytyjskie, musi mieć ciężko oglądając do, co się dzieje w Wielkiej Brytanii w związku z Brexitem. Od początku zupełnie nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi, choć oczywiście znam fakty polityczne. Dzisiaj zresztą wiadomo, jak tłumaczyć przeszłe decyzje polityczne Brytyjczyków, najpierw ociężałość, z jaką zapisywali się do Wspólnoty, potem zaś niechęć do przyjęcia wspólnej waluty. W tym sensie jest w wyniku referendum z 2016 roku pewna logika – nurt eurosceptyczny był tam zawsze bardzo mocny. Z naszego punktu widzenia tu jest co najmniej jeden pewny wniosek dla każdego innego rządu, niż rządu PiSu, taki mianowicie, żeby Euro przyjąć jak najszybciej i w ten sposób zablokować potencjalne wyjście z Unii, lub też na tyle je utrudnić, by uczynić je niemożliwym.
Brexit jest oczywiście dziełem brytyjskich pisowców, pisowców nie sieją, można by powiedzieć. Oczywiście, odpowiedź na pytanie, czy lepiej jest należeć do Wspólnoty (a także, czy lepiej należeć do strefy Euro) jest w kategoriach obiektywnych zupełnie niemożliwa, ponieważ decyzja podejmowana jest na bardzo wielu płaszczyznach, w tym zwłaszcza na płaszczyźnie psychologicznej. Polega ona na cokolwiek prymitywnym skojarzeniu, że wzrost emigracji i przestępczości, lub wzrost czynszów za mieszkania związany jest z przynależnością do Wspólnoty i narzucanymi przez nią regułami gry. Taką samą narrację oferują pisowcy wszędzie, wzmacniają swoją pozycję zwłaszcza w trudniejszych czasach. Gdyby decyzja o przynależności do Wspólnoty miała być podejmowana jedynie w kategoriach ekonomicznych, wówczas w żadnym razie nie powinna ona być przedmiotem referendum, ponieważ ludzie nie mają pojęcia nawet o tym, jak wygląda bilans płatniczy ich państwa. Natomiast decyzja podejmowana w kategoriach: jak się Pan/Pani czuje z byciem we Wspólnocie, oczywiście może być decyzją polityczną, choć końcowo, jest to niezwykle ryzykowne, ponieważ większość ludzi ma samopoczucie zmienne i wynik takiego wyboru może się zmienić z miesiąca na miesiąc pod wpływem całkiem bieżących okoliczności, które nie mają nic wspólnego nawet z prawdziwymi przekonaniami większości ludzi (o ile istnieje coś takiego jak “prawdziwe przekonania”).
Brytyjczycy wydawali mi się jednak bardziej inteligentni i nie podatni na takie manipulacje. I, być może, od czasu ich idiotycznej, podjętej niedużą większością decyzji, dowiedzieli się dostatecznie dużo o Unii albo po prostu przemyśleli sprawę, i teraz wynik referendum byłby zupełnie inny. No, ale teraz z kolei pojawia się pseudomoralny pseudodylemat – że to jest demokratyczny wybór i trzeba go uszanować. Ponieważ Brytyjczycy są narodem (narodami) o pewnych skłonnościach do filozofowania, więc pewnie na moje pytanie udzielili tysięcznych odpowiedzi, ale moja prosta kwestia odnośnie tego i ewentualnie nowego referendum jest taka: dlaczego wynik głosowania z maja 2016 roku miałby być lepszy, niże wynik głosowania dzisiaj, zwłaszcza, że obecnie poziom poinformowania społeczeństwa lub raczej, poziom przemyślenia przez społeczeństwo całej sprawy Brexitu jest nieporównanie większy.
Ja po prostu po ludzku mówiąc czekam na to, aż ten cały Borys i ten Farage się wreszcie wywalą i społeczeństwo brytyjskie przejdzie na poziom rozumowania bardziej długofalowego i bardziej około-cywilizacyjnego, z którego wynika, że bieżące problemy społeczne nie mają nic wspólnego z Unią, natomiast Unia stwarza możliwości i wyznacza standardy, a zwłaszcza – ma potencjał rozwiązywania problemów globalnych, których poszczególne państwa europejskie nie mają. Jest to więc klasyczny dylemat między myśleniem o tym, że jeden pijany Polak (lub innym obcy) pobił w Colchester sąsiada i to jest argument za wyjściem z Unii, a z drugiej strony – mamy zmianę klimatu i podnoszenie się wody, które (spójrzmy na mapę) może końcowo być bardziej nieprzyjemne dla jednych państw niż innych, zaś akurat w tej sprawie Unia może to i owo zrobić (też oczywiście nie wszystko). Innymi słowy – tak jak w narracji pisowskiej – bo konserwatyści to są generalnie pisowcy, choć kiedyś wydawało nam się, że są czymś więcej, najważniejsze jest tu i teraz i o myśleniu o przyszłości należy zapomnieć.
Nie wiem, bo nie do końca rozumiem, czy scenariusz ponownego referendum jest realistyczny, zapewne bardziej realistyczny jest scenariusz nowych wyborów. Szaleństwo Brytyjczyków polega na tym, że mając najbardziej skuteczną, najbardziej tradycyjną demokrację parlamentarną na świecie, zdecydowali się odwołać do referendum w sprawie, na której posłowie znają się lepiej (i którzy nigdy w życiu by Brexitu nie przegłosowali). Być może zatem, z tego idiotyzmu, jakim jest Brexit, da się wyjść po prostu przywracając Izbie Gmin to miejsce, które ma od setek lat i które stało się dla takich nieszczęśników jak ja, symbolem mądrości tego, co brytyjskie czy angielskie. Byłby to krzepiący przykład rozsądku historycznego, być może mający pewien wpływ na myślenie tych Polaków, którzy głosują przeciwko sobie choć tego nie wiedzą, czyli głosują za Pisem.