Awantura wokół piłkarskiej #Superligi ujawnia nie tylko konflikty biznesowe ale i kulturowe. Nie byłoby dobrze, gdyby wrzask tych wszystkich, którzy walczą nie tylko o wartości ale też i o swoje pozycje życiowe i finansowe nie pozwolił zobaczyć istotnych racji, które stoją za tym pomysłem.
Europejczycy traktują futbol jak wojnę, nie jak widowisko. Wynik jest najważniejszy. Amerykanie, którzy rządzą w kilku wielkich klubach w Europie – przeciwnie, dla nich sport to raczej spektakl i zabawa. Dlatego w ich sportach jest dużo punktów, mniejsi i słabsi końcowo nie mają zwykle szans, niespodzianki są eliminowane, bo są biznesowo non-feasible, nikt nie spada z ligi. I tak dalej.
Przed zmianami w Europie bronią się ci, którzy dalej chcą wojny, dla których ważniejszy jest wynik oraz to, że szansę ma każdy raczej niż jakość widowiska. Pytanie biznesowe jest jednak takie, czy to oni, zwolennicy wojny i sensacyjnych wyników bez dopuszczenia nowych widzów o innych potrzebach będą potrafili utrzymać rozdmuchane do szaleństwa finanse wielkich klubów.
W odpowiedzi na to pytanie pojawił się pomysł #Superligi.